Gdybym miała wskazać trzy obszary, które dzielą edukacyjny świat, wymieniłabym: prace domowe, korzystanie z telefonów i punktowe ocenianie zachowania (ze szczególnym uwzględnieniem oceny uczniowskiego stroju). O dwóch z nich już kiedyś pisałam, czas na trzeci.
do trzech razy sztuka
Ci, którzy czytają moje wpisy od jakiegoś czasu, prawdopodobnie wiedzą, co myślę na temat prac domowych. Dawno, dawno temu pokusiłam się o poczynienie na ich temat pewnego tekstu (znajdziecie go <tu>) i od tej pory nic się nie zmieniło. Powiem więcej, w czasie, który minął od publikacji, utwierdziłam się co do słuszności proponowanego stanowiska.
W kwestii uczniowskich ubiorów zabierałam głos tyle razy, że trudno mi je wszystkie zliczyć. Również na tej stronie pojawiło się kilka wpisów, w których jasno przedstawiam własną opinię. Wiecie, trochę trudno wymagać od młodych ludzi wciśnięcia się w systemowy szaro-bury szablon, gdy samemu się do niego nie mieścisz. Ale o tym wszystkim przeczytacie choćby <tu> (zachęcam, jeśli do tej pory tego nie uczyniliście). Chętnie dowiem się, jakie zwyczaje panują w Waszych szkołach.
telefony, telefony…
Dziś przyszedł w końcu czas na telefony. Okrzyknięte największym złem naszych czasów, obwiniane za każde niepowodzenie (i szkolne i wychowawcze), obarczane odpowiedzialnością za wywoływanie agresji. Słowem: zakazać używania, najlepiej natychmiast. Ale, czy tędy droga?
W wielu szkołach obowiązuje całkowity zakaz korzystania z urządzeń mobilnych. W grupach dla nauczycieli czasami czytam opowieści o tym, jak to “po kryjomu” dzieciaki wyjmują swoje smartfony na zajęciach, by wspólnie rozwiązać przygotowany przez nauczyciela quizz lub sprawdzić (za pozwoleniem prowadzącego zajęcia) jakąś informację. I choć rozumiem postępowanie edukatorów, to aż nie skręca w środku z powodu podobnych praktyk. Bo czy to normalna sytuacja? Czego w tym przypadku uczymy młodych ludzi? Czy przypadkiem nie pokazujemy, że każdą zasadę można obejść i nagiąć?
Albo inny przypadek. Pomimo obowiązującego zakazu dzieci na przerwach posługują się swoimi telefonami. Tłumaczą opiekunom, że przecież słuchają tylko muzyki, albo przerysowują ilustrację, którą znalazły w sieci. Co tak naprawdę robią? Tego nie wie nikt. Być może nie oszukały w swoich zeznaniach, a być może wiedziały, że nikt nie sprawdzi prawdziwości ich słów i za plecami nauczyciela śmiały się z jego naiwności.
Są też tacy, którzy przed czujnym okiem osoby dyżurującej skryją się za drzwiami toalety i tam, w samotności oddadzą się ulubionemu surfowaniu w sieci (albo rozgrywaniu pasjonującej partii w swojej ulubionej grze online). Czy o to nam chodzi, by nauczyciel, niczym żandarm, tropił, sprawdzam, konfiskował? Po to tyle lat studiów i starań, by sprowadzić swoja działalność do roli egzekutora szkolnego regulaminu? By stać się obiektem powszechnej nienawiści, bo ma się odwagę, by egzekwować ustanowione zasady?
wolność= odpowiedzialność
Są też inne placówki. Takie, w których z telefonów korzystać wolno. Uczniowie mają pełną swobodę w używaniu smartfonów podczas przerw, a na zajęciach posługują się nimi, gdy temat tego wymaga. Nauczyciele, zamiast “bawić się” w tropienie “smartfonowych buntowników” mają czas na budowanie relacji i pokazywanie, w jaki sposób mądrze sięgać po technologiczne zdobycze cywilizacji. Nie straszą, a pokazują konsekwencje pewnych działań. Nie konfiskują, a uświadamiają. Towarzyszą młodemu człowiekowi w gąszczu możliwości i rozwiązań.
Oczywistym jest, że zdajemy sobie sprawę z zagrożeń, płynących z nadmiernego przesiadywania w rzeczywistości wirtualnej. Świat straszy nas falą uzależnień. Coraz częściej obserwujemy ludzi z telefonem “przyklejonym” do dłoni. Czy zadajemy sobie jednak pytanie: co takiego jest w sieci, czego człowiek nie znajduje w życiu offline? Jakie potrzeby emocjonalne realizowane są za pośrednictwem narzędzi cyfrowych?
Spotykam rodziców, którzy zaniepokojeni zachowaniem dzieci, uważają że wprowadzenie zakazu korzystania z telefonu w szkole poniekąd pozwoli im na rozwiązanie problemu. Nie wolno i koniec. Brak alternatywy, wsparcia, rozmowy. Rozumiem z czego stanowisko takie wynika, mam jednak wrażenie, że można wypracować inne, lepsze rozwiązania.
wszystko ma swoje granice
Tak się złożyło, że wraz z grupą nauczycieli ze swojego regionu, wzięłam udział w szkoleniu przeprowadzonym w ramach akcji “Asy Internetu“. W trakcie przedsięwzięcia podjęliśmy dyskusję między innymi o tym, jak rozmawiać z opiekunami dzieci, na co szczególnie zwrócić uwagę, gdzie postawić granicę. Przecież to nie może być tak, że odpowiedzialność za kolejną sferę życia młodego człowieka po prostu przerzuci się na placówkę edukacyjną. Równolegle zastanawialiśmy się na tym, jak sprawić, by przestrzeń międzylekcyjna była dla dzieciaków na tyle interesująca, by nie miały potrzeby uciekania w świat wirtualny.
Z drugiej strony okazuje się, że sami opiekunowie mają ogromny wpływ na postawę dzieci (odkrywcze, prawda?). Zaczynając od prowadzenia rozmów (takich poważnych, nie banalnego pytania: “co w szkole?” i na tym koniec), przez wspieranie rozwoju, na stosowaniu właściwych narzędzi (pozwalających na kontrolowanie zachowań czy ograniczanie czasu w sieci) skończywszy. I o tym też warto głośno mówić. Mam wrażenie, że tak jak młodzi ludzie, tak ich rodzice powinni podlegać obowiązkowemu szkoleniu ze świadomego korzystania z nowych technologii.
gdzie te wzorce?
I na koniec refleksja. Tyle mówi się o tym, że to dzieci marnują czas serfując w sieci, czatując ze znajomymi, oglądając seriale czy głupie filmiki na YT. Szkoda tylko, że tak łatwo zapominamy, że przykład idzie z góry. Młode pokolenie to lustro, w którym odbija się obraz naszego postępowania. Czy stanowimy odpowiedni wzorzec?
PS Internet, tak jak każde inne narzędzie może przynieść wiele korzyści, ale może też doprowadzić do tragedii. Zupełnie jak nóż. Można z jego pomocą przygotować wiele wartościowych potraw, ale możne też spowodować nieszczęście. Czy w związku z tym zabraniamy dzieciom korzystanie z niego, czy raczej uczymy, jak się nim posługiwać, by nie zrobić sobie lub komuś krzywdy?