Co roku ten sam dylemat. Jak podać uczniom listę lektur, by nie było to po prostu dyktowanie tytułów. Różne były już strategie i pomysły. Co wykombinowałam tym razem? Sami zobaczcie.
Lubię zaskakiwać moich uczniów. Dzięki temu mam poczucie, że ich szare komórki są w ciągłym ruchu. Nigdy nie wiadomo, co może nas spotkać na zajęciach, trzeba być gotowym niemal na wszystko 😉 Również na to, że zwykła lekcja polskiego może się okazać lekcją kodowania. I tak właśnie stało się tym razem.
zakodowane, zakodowane… a może zamalowane?
Szukając pomysłu na to, w jaki sposób przekazać młodym ludziom, co będziemy czytać w ciągu najbliższych dziesięciu miesięcy, przypomniałam sobie o malowanych kodach QR. Pomysł ten poznałam dzięki Marcie FloBo i jej <artykułowi> na blogu Superbelfrów RP. Paten sprawdziłam na swoich zajęciach, podczas których ówcześni gimnazjaliści zmierzyli się z podsumowaniem wiadomości o książce “Kamienie na szaniec” (szczegóły poznacie, przechodząc <tu>).
Pomyślałam: dlaczego nie skorzystać z tej znanej i sprawdzonej metody kodowania? Przy okazji zyskałam niepowtarzalna okazję, by sprawdzić, ile zostało zapamiętane z poprzedniego roku. Zadanie bowiem było banalnie proste, ponieważ należało zamalować te cyfry w kodzie, które odpowiadały zdaniom prawdziwym. A zdania skonstruowałam zgodnie z potrzebami i możliwościami poszczególnych zespołów. Co ważne. Starszaki dostały ich więcej, a młodsze dzieci nieco mniej (tak, by zdążyły wykonać zadanie i bym miała pewność, że wszyscy wiedzą, co będziemy omawiać w tym roku). Tylko prawidłowe odpowiedzi pozwalały przejść do ukrytego w kodzie linku.
szybka diagnoza
Po co takie zabawy? Czy nie szkoda czasu? Absolutnie nie. W ten bezbolesny sposób dokonuję (między innymi) diagnozy. Bez zbędnego stresu dowiaduję się, z czym ewentualnie są jeszcze problemy, na co zwrócić uwagę. Poza tym, co nie bez znaczenia, mam pretekst do ćwiczenia ręki. W końcu trzeba te kwadraciki równo wypełnić kolorem, by dostać się do ukrytej treści. Sądzę, że to całkiem przebiegły plan 😉