Druga część przygód Perseusza Jacksona. Jak może pamiętacie, pierwsza mnie zachwyciła (jeśli nie pamiętacie, kliknijcie <tu> ). Sięgając po kolejną niby wiedziałam na co się piszę, ale nie do końca. Czego bowiem można wymagać od nastolatka obdarzonego niezwykłymi mocami, którego ojcem jest Posejdon? Otóż właśnie, postanowiłam niczego nie przewidywać, nie stwarzać w głowie obrazu postaci, który nijak miałby się w odniesieniu do nowych zdarzeń.
“Morze Potworów” oferuje nam wiele niesamowitych historii, ale niemal równie wiele takich, od których na kilometr czuć szwindlem. Czy mi to przeszkadza? Ani trochę. Pozostaję przy twierdzeniu, że jestem niepoprawną miłośniczką literatury dziecięcej i młodzieżowej (myślicie, że z tego wyrosnę?). Wybrałam się zatem razem z Percym po złote runo i nie żałuję. Choć do wypełnienia misji wyznaczony został ktoś zupełnie inny (jeśliście ciekawi kto, sięgnijcie po książkę), młody tytan nie byłby sobą gdyby nie wtrącił się ze swoimi trzema groszami. A, że kłopoty tylko czekają, aby ktoś taki jak Percy w nie wpadł, sami powiedzcie, czy mogło być nudno?
Fabule przydaje rozmachu wprowadzanie kolejnych elementów tajemnicy planu Kronosa, wątków i postaci. Akcja została pomyślana tak, aby czytelnik chciał sięgnąć po więcej. Nieoczekiwanie bowiem okazuje się, że Jackson ma brata cyklopa, a sosna Talia przestaje być tylko drzewem. Nieźle, prawda? Ciekawam bardzo, czym autor zaskoczy mnie w trzeciej odsłonie (jeszcze chwilę i po nią sięgnę).
Na razie jednak oddaję się lekturze “Domu pod pękniętym niebem” Marcina Mortki (tak, tak, tego pana od przygód wesołego wikinga Tappiego). I powiem Wam szczerze, że to dopiero jest zaskoczenie, ale więcej dowiecie się w kolejnym sobotnim wpisie.