Może trudno w to uwierzyć, ale belfer też czasem bywa kobietą (statystyki wskazują nawet, że w tym zawodzie występuje pewna dysproporcja na rzecz damskiej części populacji). I taki belfer wybiera się na ważną uroczystość (czytaj: wesele). A do tego wszystkiego nie cierpi sukienek (czyli zupełnie tak, jak ja). Klops gotowy.
Siada wtedy biedaczek i wytęża wszelkie moce umysłowe, aby wybrnąć z sytuacji z klasą. Żeby i jemu było wygodnie, i żądne plotek ciotki nie miały się do czego przyczepić, hehe. Rodzą się wtedy iście szatańskie pomysły, niemniej jednak taka okazja, to nie przelewki i prezentować należy się godnie (nie zawsze tak, jak by się chciało). Co zrobić, co zrobić?
Na fali takich przemyśleń przygotował belfer dwie stylizacje. Obie niezłe, akceptowalne dla zainteresowanego. Choć dla chodzącego w trampkach belfra cudownie wysokie buty mogą stanowić wyzwanie. Trudno, sam takie sobie wybrał. I mamy, co następuje.
Zestaw pierwszy. Zielona, cieniutka bluzeczka, czarne spodnie ze złotym, łańcuszkowym paskiem, zielone koturny i czarna kopertówka. Tak będzie z całą pewnością wygodnie. Lubię chodzić w spodniach, ot co.
I zestaw drugi. Zielona sukienka z koronkowymi plecami (będzie widać tatuaż, hehe), zielone koturny i czarna, mała torebeczka. Niby bardziej stosownie do sytuacji, ale czy tak wygodnie?
Życzliwi podpowiadają: idź w sukience, a spodnie weź na zmianę. I może to jest myśl?