Tak się złożyło, że od jakiegoś czasu jestem szczęśliwą posiadaczka maszyny do szycia. Nie jest to urządzenie specjalnie skomplikowane, czy profesjonalne. Ot, kilka podstawowych ściegów, aby móc dokonywać drobnych przeróbek. Ale, ale. Korzystając z kolorowych skrawków można wyczarować prawdziwe cuda. Króliczą rodzinę już poznaliście (ostatnio dołączyła do niej Królisia Modnisia). Najwięcej jednak, jak do tej pory, wyprodukowałam toreb (bo, podobno, jak każda kobieta kocham torby, hehe).
Początkowo dobierałam dwa pasujące do siebie elementy (najczęściej trójkąty) i łączyłam. Później weszły do gry pionowe pasy. Największa jednak frajdę sprawia mi tworzenie łaciatych cudeniek, powstałych z kilku rodzajów materiału (że niby patchwork, w moim wypadku bardzo spontaniczny, ale dający nie mniej satysfakcjonujący efekt ).
Pierwsza patchworkowa torba powstała trochę przez przypadek. Akurat brakowało mi większych elementów i postanowiłam wykorzystać to, co akurat miałam pod ręką (tak zwane resztki). I poszło. W sumie powstało ich sześć. Jeśli dodać do nich pozostałe uzyskamy liczbę: szesnaście. Można by powiedzieć: niezła kolekcja. Wszystko się zgadza poza tym, że większość poszła w “dobre ręce”. Przy mnie pozostały dwie 🙂 Niniejszym przedstawiam Wam trzy sztuki spośród wszystkich. Zgadniecie która jest moja?
PS Mam wrażenie, że wraz z Paniczem bierzemy ostatnio udział w jakimś festiwalu piosenki przedszkolnej. Ulubionym utworem, z tego repertuaru są Kolorowe dzieci (choć Kundel bury i A ja wolę moją mamę też dają radę,hehe). Przynajmniej wiem, że od czasów mojego przedszkola w tej kwestii nic się nie zmieniło 🙂