Zaczęło się całkiem niewinnie. Umówiliśmy się na odwiedziny z rodzicami pewnego Uroczego Młodziana. Ponieważ, w miarę możliwości, staramy się obdarowywać niecodziennymi prezentami tym razem wymyśliłam, po konsultacji z Miśkiem Bobiśkiem, że uszyjemy królika. Sprawa nie wydawała się skomplikowana. Narysowałam projekt, Misiek zaakceptował i rozpoczęliśmy działanie.
Nie będę nikogo zanudzać dokładnym opisem etapów powstawania zwierzątka. Dość, że kiedy Miśka zobaczyła Tulisia natychmiast zaprotestowała, że nie odda. I tak została złożona obietnica, że wkrótce powstanie tylko i wyłącznie dla niej Królisia Baletnisia.
Minął może z tydzień, jak wiadomo nie mam zbyt wiele czasu o czym już kiedyś pisałam, i do życia została powołana Królisia. Dostała piękne leginsy oraz tiulową spódniczkę, całkiem podobną do tej, którą Miśka otrzymała z okazji pierwszych urodzin. Nie było wątpliwości, że jest Baletnicą.
Już w trakcie ubierania tej uroczej dziewczynki uaktywnił się Misiek.
Mamo, czemu wszyscy mają swojego królika oprócz mnie? Ja też bym chciał.
Cóż było robić. Po raz kolejny padła obietnica, że wkrótce powstanie zwierz i dla Najstarszego. Ech. Musiały jednak minąć niemal dwa tygodnie. I oto powstał. Całkiem świeżutki Królisiek Urwisiek. Zgodnie z życzeniem Syna ma zieloną bluzkę i długie, płócienne spodnie (dobrze, że nie miał być piratem, bo mogłoby to przekroczyć moje możliwości, hehe).
Tym sposobem jednak, zamiast siedzieć i wymyślać złośliwy post obiecany Wyszczekanej Okularnicy (tak, tak, to o Tobie kochana) siedziałam i tworzyłam przytulnego gentlemana.