Koniec roku, czas podsumowań, planów. Mogłoby się wydawać że moment symbolicznie przełomowy. Coś się kończy, by mogło się zacząć coś innego…
Tyle, że wcale nie potrzebujemy żadnych specjalnych dat, wyjątkowych momentów, ani abra- kadabra. Wystarczy zatrzymać się na chwilę, rozejrzeć i… No, właśnie. Zrobić coś ze swoim życiem lub pozwolić mu toczyć się dalej własnym rytmem.
…po nocy…
Być może zastanawiacie się, czemu ma służyć ten nieco przydługi wstęp. Czy mimo zapowiedzi spróbuję jakoś podsumować minione dwanaście miesięcy? Czy będę się tłumaczyć ze zmniejszonej aktywności na stronie? Z tego, że przestałam niemal opisywać i szkolną rzeczywistość i swoje pomysły na to, jak sobie z nią radzić? Nic z tego. Tu chyba po prostu nie ma o czym mówić…
Dziś staję przed lustrem i zadaję sobie pytanie: co dalej? Trochę tak, jakbym dotarła do ustanowionego przez samą siebie sufitu i nie mogła się przez niego przebić. Wypróbowałam pracy niezliczoną ilością metod, wiem, które są “moje”, a których lepiej unikać. Radzę sobie też jakoś w kontaktach z dzieciakami i ich rodzicami (sądzę nawet, że idzie mi lepiej, niż kilka lat temu, bo więcej jest we mnie spokoju i pokory). Nie, nie czuję się kimś specjalnie wybitnym, autorytetem. Nie uważam również, bym była wyjątkowym nauczycielem. Jestem dokładnie taka, jaka jestem. Trochę roztargniona, trochę niedostępna, a czasami nawet może i odrobinę zabawna. Wciąż się uczę. Nie tak szybko, jak kiedyś, ale jednak… Wciąż jestem po prostu sobą.
Czego zatem chcę od siebie? Czego chcę od życia? Przede wszystkim zrozumienia, szacunku i akceptacji. Wiem, to duże słowa. Jak wielu z Was wie (albo nie wie, choć może się domyśla) miniony rok był dla mnie sporym wyzwaniem. Złożyły się na to różne okoliczności, o których nie czas i miejsce, by mówić. Okazuje się jednak, że był też okresem próby. Poszukiwania na nowo siebie, budowania piramidy priorytetów. Odzyskania wiary we własne możliwości… I wyjątkowych spotkań, dzięki którym chce się znów żyć.
…przychodzi dzień…
Czy to było wypalenie? A może depresja albo efekt zwykłego przepracowania? Nie wiem. I pewnie nigdy się już nie dowiem (nie będę dociekać). Czy zatem dziś “wróciłam” na zwykłe tory? Nie. I pewnie nigdy już nie wrócę. Chociaż wiecie, co? Właściwie to nie chcę wracać, bo dzięki temu, co było po drodze, miałam szansę odkryć całkiem nową jakość życia. Nową siebie 🙂
Być może ciśnie Wam się na usta pytanie: co w takim razie z Zakręconym Belferm? Czy strona pozostanie? Czy wciąż będę się dzielić przemyśleniami i materiałami? Póki co, nie planuję zamykać tego “interesu” 😉 Z sentymentem patrzę na lata pracy włożone w rozwój Belfra. Wracam do pierwszych, nieporadnych wpisów, odszukuję pomysły, które czasami mnie zaskakują, śmieję się z przygód, które zafundowali mi uczniowie. Nie chcę się z tym wszystkim rozstawać, choć nie mam pojęcia w jakim kierunku potoczy się to wszystko dalej…
Niczego jednak nie żałuję i niczego bym nie zmieniła. Wszystko jest po coś. To maksyma, której się trzymam. I Wam również radzę 🙂
A na nadchodzące dni, tygodnie i lata życzę Wam przede wszystkim niesłabnącej wiary w siebie, uśmiechu przywoływanego drobiazgami i morza akceptacji. Siebie i innych.