|
źródło: piotrkowtrybunalski.naszemiasto.pl |
W upalne dni, takie jak ostatnio mamy, lubię przymknąć oczy i odszukać w myślach obrazy nagrzanej słońcem leśnej polany. Poczuć znów pęd powietrza przelatującego przez nagrzany do niemożliwości namiot, czy chłód wody, w której przyszło się myć po dniu spiekoty. Tak, jestem entuzjastką obozów. Harcerskich. Nadal mam w pamięci niesamowite przygody i emocje z nimi związane.
Choć kolejne wyjazdy zacierają się w pamięci i sklejają niemal w jedną wakacyjną podróż gdzieś z tyłu głowy wybrzmiewają jeszcze pojedyncze nazwy: Szuflandia, Woodstock, Kear Morhen (na pewno nie jest to w kolejności chronologicznej,hehe). Choć przecież to nie wszystkie, w których miałam okazje wziąć udział. Jeśli zastanawiacie się, czy jest jakiś klucz w doborze nazw-nie ma. Co roku wyjeżdżaliśmy tematycznie, ale nie wiązało się to w żaden sposób z tym, co bylo wcześniej. A pomysł na tu i teraz zwykle rodził się spontanicznie i pod wpływem chwili. Aby tylko tematyka pozostałych podobozów była zbliżona (zawsze łatwiej zorganizować wspólne zadania, niż wtedy, gdy nazwy są od Sasa do lasa).
Dlaczego ten rodzaj wypoczynku? Bo kształtował charakter, pozwalał (wbrew pozorom) na swobodę działania, dawał poczucie wolności i nieograniczone kontakt z przyrodą (trochę banał, wiem). Poza tym frajda, frajda, frajda. Nocne podchody, kajaki, budowanie szałasów, ogniska i śpiewy (czasem do białego rana, hehe).
Oczywiście służba, nie drużba. Każdy miał do wykonania poważne zadania, od których zależał los pozostałej setki uczestników (no, może raczej ich brzuchów, hehe). Kiedy trzeba było obieraliśmy wór ziemniaków, grzaliśmy wodę do mycia lub pełniliśmy wartę w zgrupowaniu. Wszystko to miało swój niepowtarzalny urok. Czy wróciłabym dziś do tych czasów? I tak i nie. W sensie sentymentalnym- zawsze.
|
źródło: smurff.blog.onet.pl |
Do tej chwili rozbrzmiewa mi w uszach: “hej las, mówię Wam, szumi las, mówię Wam”, hehe. Czy :”dzień kolejny minął”. Wyraźnie zaznaczają się też wzywające do porządku gwizdki (ach biegało się czasem, biegało, hehe, jeśli wiecie o czy mówię).
Wszystkich wspomnień nie sposób zebrać i zamienić w słowa. To trzeba przeżyć. I choć wiem, że żyjemy w czasach, kiedy takie rozrywki straciły na popularności (a szkoda, wielka szkoda), życzyłaby wszystkim dzieciakom choć jednego, prawdziwie leśnego, wspaniałego wyjazdu. A co tam.
PS Mundur szary w szafie nadal wisi. Na razie jako eksponat, ale kto wie, kto wie… 🙂
2 komentarze “Leśne harce”
Oj wiem o czym piszesz 🙂 U mnie w szafie wisi mundur granatowy i choć nie bardzo mi się przydał to przez 10 lat jeździłam na bazę żeglarską jako kwaterka, mój tata był tam kwatermistrzem. Dużo przeżyłam tam, tam poznałam mojego męża. Jest co wspominać 🙂
A mój Najlepszy Na Świecie Mąż nie jest niestety zwolennikiem tego typu rozrywek, trudno. Ale i tak będę Go namawiać na to, aby Panicz i Jaśnie Panienka mogli poczuć smak leśnych wakacji 🙂