Za nami pewien etap. Materiał omówiony, praca kontrolna zapowiedziana. Dobrze by było jednak zrobić powtórzenie. Nie tylko po to, by wskazać uczniom, na czym nam zależy, by widzieli. Również po to, by zorientować się, ile młodzi ludzie już potrafią. Jak tego dokonać, żeby obie strony były zadowolone?
Lubię pracować metodą projektu. Tak, wiem. Powtarzam się. Cóż jednak zrobić, kiedy to najprawdziwsza prawda? Oprócz tego, chętnie grywam z uczniami w rozmaite gry. Część z nich przygotowałam raz i korzystam wielokrotnie, ale bywają i takie tematy, do których nie zaproponowałam jeszcze żadnych plansz. I może nigdy nie zaproponuję, bo… najciekawsze gry powstają w oparciu o pomysły uczniowskie 😀
Powtórzenie? Zagrajmy w to!
Taka właśnie sytuacja spotkała mnie ostatnio. Klasa 1L (według wewnętrznego oznaczenia szkolnego, to dzieciaki, które przyszły do nas z gimnazjum, więc właściwie wszystkich dobrze znam i oni też wiedzą, czego się spodziewać po moich zajęciach) stanęła przed widmem pracy klasowej. Mamy prawie połowę listopada, więc jakoś szczególnie nie czują się uciemiężeni, zważywszy na to, że jest to ich pierwsza klasówka. A zebrać materiał trzeba było.
Zaproponowałam młodym ludziom, by opracowali własną grę planszową. W minionych latach wiele razy toczyliśmy rozgrywki na moich materiałach, więc jako takie pojęcie o zadaniu uczniowie mieli. Nie zaszkodziło jednak ustalić szczegółowe kryteria, w myśl których, pola miały się dzielić na takie z pytaniami ogólnymi, pytaniami do lektury i zadaniami. Reszta pozostała w rękach młodych.
I to był strzał w dziesiątkę. Co prawda forma przedsięwzięcia nie powala graficznie (plansza jest bardzo prosta, ale czytelna), nie o to jednak chodziło. Urzekł mnie sposób myślenia o projekcie. Konkretne polecenia (nie te, które wynikały z powyższych wskazań), powodujące ruch graczy po określonych polach, cudownie wpisywały się w antyczny zakres materii.
Samo projektowanie planszy, opracowywanie pytań/ zadań, spisanie instrukcji zajęło nam około dwóch lekcji. Pozostała jeszcze partia do rozegrania. I tu kolejne zaskoczenie. Pomimo tego, że wygrywała osoba, która pierwsza dotarła do mety, zdobywszy przy okazji największą liczbę drachm/punktów (piękne nawiązanie do elementu historycznego, prawda?), uczniowie bardzo pomagali sobie nawzajem. Mniej liczyło się zwycięstwo, a bardziej dobra zabawa. Dzięki temu nie tylko wszyscy powtórzyli wszystko, ale przy okazji zrobili to w przyjemnej atmosferze.
Lubię takie lekcje. Lubię, kiedy młodzi ludzie mnie zaskakują. Lubię swoją pracę 🙂 Nic na to nie poradzę 😉 I chyba nawet nie chcę.
PS Przy okazji zobaczcie, jak filmowo poradzili sobie moi uczniowie z niełatwym tekstem, jakim jest <Król Edyp>.