![]() |
<źródło> |
Poniedziałek zaczął się dość niefortunnie. Ledwie weszłam do pracy, a już dowiedziałam się, że na pierwszą godzinę zajęć nie przyszedł nikt z mojej wychowawczej klasy. Nie zdziwiłoby mnie gdyby wszyscy mieli ten sam przedmiot (może się umówili, albo coś), ale przecież każdy miał coś innego (zgodnie z nowym programem w myśl, którego uczeń wybiera dowolne przedmioty realizowane na poziomie rozszerzonym).
Zatem zamiast jednej nauczycielskiej rozmowy odbyłam bodaj trzy. Ech, takie życie wychowawcy. Telefony do rodziców nie wniosły niczego nowego do sprawy. Ostatecznie okazało się, że większość przybyła spóźniona. Dobre i to. Pewnie zastanawiacie się dlaczego w ogóle o tym piszę? A dlatego, że dzień później, to jest we wtorek, miałam pójść z moimi licealnymi dziećmi do “Tęczy” – Domu Małego Dziecka, który dość regularnie odwiedzamy. Pomyślałam sobie jednak, że na nagrodę trzeba zasłużyć (zawsze traktowałam te wolontariackie wizyty jako rodzaj wyróżnienia, z drugiej jednak strony nie zdarzyło się dotąd tak, abym odmówiła pójścia komuś, kto by tego chciał). W zamian za to wielkanocną niespodzianką i wyjściem została obdarowana inna klasa (zaprzyjaźniona, gimnazjalna, która nie mogła się doczekać, aby spotkać podopiecznych z “Tęczy”).