Po wstępnym szoku, wywołanym nagłą zmianą funkcjonowania rzeczywistości (nie tylko edukacyjnej), powoli zaczyna się czas sprawdzania tego, czego młodzi ludzie się nauczyli. Pomysłów na to, jak to robić jest wiele. Im bardziej represyjne, tym większe budzą emocje. Zyskują po równo zwolenników (zachwyconych tym, że mają jakiś element “normalności”), jak i przeciwników. A przecież mogłoby być tak pięknie…
po co nam ocenianie?
Z roku na rok jestem coraz mniejszą fanką tradycyjnych ocen. Obecna sytuacja jeszcze wyraźniej pokazuje, jak są one, w gruncie rzeczy, niesprawiedliwe i niemiarodajne. Już nawet nie chodzi o to, by stać się tropicielem niesamodzielnie rozwiązanych zadań (do tej pory można było po prostu nie zadawać do domu i nie było sprawy, teraz to raczej niewykonalne). Komu pomogli rodzice, komu ktoś inny, a kto zrobił wszystko sam (i mimo tego, a może właśnie z tego powodu, nie osiągnął rewelacyjnych efektów). Co z tymi osobami, które nie mają nieograniczonego dostępu do sieci lub odpowiedniego sprzętu? Jak je rozliczać z wykonania zadań? Doprawdy, nie mam pojęcia.
Uprzedzając argumentację, że przecież każdy rodzic pobiera na swoje dziecko stosowne świadczenie. Owszem. Czy jest gdzieś jednak napisane, że ma być przeznaczone na zakup komputera i opłacenie Internetu? Przecież jeszcze miesiąc temu grzmieliśmy: ograniczać korzystanie z narzędzi technologicznych, nie pozwalać na ciągłe przesiadywanie w sieci. To zło tego świata, najlepiej zakazywać. I co nam z tego przyszło? Poza wszystkim, potrzeby młodego człowiek mogą być zgoła inne, może interesować się hippiką lub wspinaczką. Albo konstruować instrumenty muzyczne, to też kosztuje. A do połowy marca nie było przecież potrzeby, by każde szkolne dziecko w Polsce posiadało własny komputer (bo i po co na przykład pięć sztuk w domu?).
zdalne nauczanie: sprawdzam!
Nie o tym jednak ten tekst. Pominąwszy możliwości i chęci do nauki, warto by było (zdaniem części nauczycieli) dokonywać kontroli wiedzy i umiejętności młodych ludzi (przynajmniej tych, którzy są obecni w wirtualnej rzeczywistości). Jak to robić? Czytałam już o specjalnych portalach, na których dzieci na czas rozwiązują sprawdziany przygotowane przez edukatorów. Czytałam o nagrywaniu recytacji wiersza, na którym uczniowie deklamują z zamkniętymi oczami (żeby nie ściągać). Czytałam wreszcie o telefonicznych odpytkach. Przedmiotowiec dzwoni niespodziewanie do ucznia i jeśli ten nie odbierze, otrzymuje notę niedostateczną. Nie chcę oceniać tych metod. Napiszę tylko, że są mi one bardzo, bardzo dalekie. Każdy jednak sam za siebie decyduje, jak chce pracować, a w jaki sposób weryfikować efekty.
Jak zatem u mnie wygląda działanie z zadaniami? Jak kontroluję, czy młodzi ludzie opanowali w stopniu zadowalającym omawiane treści? Przede wszystkim rozmawiam. Nasze zajęcia online zwykle to dyskusja. Elementy wykładu (czasami niezbędne) są ograniczone do minimum. To dzieciaki mają opowiadać o tym, jakie wrażenia budzą w nich teksty. Czego mogą się z nich dowiedzieć. Każde kolejne spotkanie rozpoczynamy od pytań: “jak się dziś macie?” i “czy pamiętacie o czym rozmawialiśmy ostatnio?”. I wiecie co? Pamiętają 🙂 I chętnie o tym mówią. A co najważniejsze, jestem szczęściarą, w większości wypadków na lekcjach online jest komplet uczestników 😀
Poza tym staram się proponować moim uczniom zadania, które pobudzają do samodzielnego myślenia. Takie, które nie są odtwórcze, na które nie ma jednego, właściwego rozwiązania. Myślicie pewnie: to wiele pracy i dla nauczyciela (by wytworzyć takie zagadnienia) i dla ucznia (by je wykonać). Odpowiedź jest oczywiście niejednoznaczna i w dużej mierze wynika z tego, jak pracowało się wcześniej. Uwielbiam tworzyć dla dzieciaków nieszablonowe ćwiczenia. Nie stanowi to dla mnie kłopotu. A młodzi ludzie, co wykazali w ankiecie ewaluacyjnej, związanej z lekcjami polskiego online, mimo tego, że każde rozwiązanie wymaga nieco trudu, to nie jest to daremny, przytłaczający trud, a bodziec do rozwoju własnego (przykładowe zestaw zadań, dla klasy szóstej i pierwszej liceum, znajdziecie poniżej).
formy i metody…
Od czasu do czasu proszę też młodych ludzi o wypełnienie quizu na platformie <quizizz.com>. Traktuje to jednak raczej jako podsumowanie działań, aniżeli miarodajną ocenę. Poza tym dzieciaki bardzo lubią te krótkie “sprawdziany” i same się ich domagają (chociaż nie mamy tradycyjnych ocen, więc i tak żadna nota w postaci cyfry nie pojawi się w elektronicznym dzienniku). Same dla siebie
A jeśli chcemy rozwijać warsztat językowy, umawiamy się na wspólne działania w ramach dokumentów Google. Najczęściej pracujemy w ten sposób, że w trakcie wideokonferencji dzielimy się ekranem. Każdy uczeń ma dostęp do pliku w chmurze, więc kolejno opracowują fragmenty. Pozostali kontrolują składnię, ortografię i interpunkcję. To bardzo ciekawe, ale i wyjątkowe doświadczenie, takie pianie i recenzowanie w czasie rzeczywistym. Jeśli chcielibyście spróbować, a nie wiecie jak się za to zabrać, zerknijcie do tego <wpisu>. Bardziej szczegółowo opowiadam w nim, jak zorganizować tego typu zajęcia.
Niewiele tego pisania? Może i tak. Pewnie można by było zaproponować jeszcze inne formy aktywności, pozwalające na samodoskonalenie. Miedzy innymi stąd pomysł na pracę w projekcie “Liga czytelnicza”, który ewoluował ze szkolnego bloga recenzenckiego, w inicjatywę ogólnopolską. Dodatkowym atutem jest to, że każdy młody człowiek może zapoznać się z jakim chce tytułem i na jego temat się wypowiedzieć. Nawet jeśli zamiast tradycyjnej noty prześle nagranie i tak będzie musiał się zastanowić nad tym, jakimi słowami i w jaki sposób dokonać opisu.
idealistka, to moje drugie imię
Być może jestem idealistką. Być może moje metody nie są doskonałe. Być może moi uczniowie, nie czują specjalnych represji, nie podejmą trudu i niczego się nie nauczą (bardzo wątpię, ale dopuszczam do siebie i taką opcję). Myślę jednak, że są teraz ważniejsze sprawy, niż wkuwanie pewnych rzeczy na pamięć. Szczerze powiedziawszy, w dobie powszechnego do informacja, ważniejsze jest dla mnie, by dzieci wiedziały, gdzie czegoś szukać, a nie zaśmiecały głowy setkami nieprzydatnych definicji. By potrafiły budować mosty skojarzeniowe i pewnie poruszały się w przestrzeni informacyjnej. By wiedziały, jak odróżnić fake newsy od prawdy. By były otwarte i nie bały się zadawania pytań. By zdobywały kompetencje przyszłości, nie tkwiły w edukacyjnej przeszłości. Może dlatego pozwalam sobie i im na popełnianie błędów. I zadawanie pytań: “po co?” i “dlaczego?”.
PS Zupełnie na marginesie dodam, że w moim przekonaniu, najlepszą formą oceniania jest udzielanie informacji zwrotnej, stanowiącej element oceniania kształtującego. Ale to już temat na zupełnie inny wpis.