Bardzo współczuję wszystkim rodzicom, którzy nagle zostali wtłoczeni w rolę nauczyciela własnych dzieci. Często nie maja oni wystarczającej wiedzy i umiejętności, by zapanować nad podanym materiałem. Nie każdy jest specjalistą z zakresu fizyki czy chemii. Może się jednak okazać, że nawet zadania z matematyki czy geografii staną się niezłym wyzwaniem. O językach obcych nawet nie wspominam. A jeśli trzeba do tego jeszcze samemu zdalnie pracować- robi się bardzo trudno….
na kwadracie…
A co, jeśli jesteś i rodzicem i nauczycielem? Co jeśli o jednej porze odbywają się w Twoich 40 metrach kwadratowych równolegle trzy lekcje. Twoja i dwójki Twoich dzieci? Gdzie się podziać, by nie było słychać, co dzieje się u pozostałych? By syn nie przyszedł i ze smutkiem w głosie nie oznajmił:
Musiałem całą lekcję być zmutowany (czytaj: mieć wyłączony mikrofon), bo było słychać, co mówisz na swoich zajęciach i się mnie w klasie czepiali.
Ale to jest drobiazg. Ostatecznie jakoś udało nam się opanować sytuację (słuchawki z mikrofonem zdają egzamin). Z drugim dzieckiem jest zabawniej. Edukacja wczesnoszkolna online. Pomysł boski. Dzieci czekają na te zajęcia, chętnie w nich uczestniczą, a jak już uczestniczą, to całym sobą. Krzyczy jeden przez drugiego. Wychowawczyni daje radę zapanować nad tym kłębowiskiem głosów i emocji, ale nie jest to prosta sprawa. No i potrzeba czasu. A nim zalegnie cisza, nie ma opcji przeprowadzić w pobliżu żadnej poważnej rozmowy (chyba, że potraficie skupić myśli w dziczy, ja nie potrafię). A, że mieszkanie nie jest duże, to wiecie, bywa ciekawie.
skoki na piłce i inne atrakcje
Nie to jest jednak najgorsze, albo najlepsze, zależy jak na to spojrzeć. Lepsze jest to, gdy siedmioletnia latorośl przybiega nieoczekiwanie do pokoju, w którym prowadzisz zajęcia o “Trenach” Kochanowskiego i zaczyna skakać po łóżku, chociaż powinna być na swojej lekcji. Dostajesz zeza rozbieżnego i objawów schizofrenii. Połową mózgu prowadzić zajęcia, a połową “ogarniasz” sytuację domową. Ostatecznie decydujesz się przeprosić uczniów na chwilę i odprowadzić dziecię przed monitor. Uff.
Na długo to jednak nie pomaga. Panienka za dwie minuty kończy swoje spotkanie online i pędzi do Ciebie na skaczącej piłce. Trzęsie się podłoga, sąsiadom sufit sypie się na głowy, a córka niewzruszona. Włącza telewizor i nie rozumie dawanych subtelnie znaków w języku migowym. Będzie oglądać ulubiony serial (no ile można siedzieć w kuchni, którą dziś wylosowała). W sumie to i tak lepiej, niż gdyby poszła do brata i pokazywał język kolegom i koleżankom po drugiej stronie kamery (jest do tego zdolna, już to kiedyś zrobiła). Czasami mam wrażenie, że krzyk : “maammoooo!” słychać nawet na Księżycu (zmiennie wydobywa się z młodszego lub starszego gardła). W tej sytuacji są dwa wyjścia: doktoryzuję się z rozwiązywania sytuacji konfliktowych pomiędzy rodzeństwem albo trafię do wariatkowa (druga opcja bardziej prawdopodobna, serio). I wiecie co, czasami, gdy nie reaguję na krzyki, to nie dlatego, że jestem tak zamyślona i nie słyszę. Po prostu udaję, że zniknęłam. Może się jakoś sami dogadają? I nikt przy okazji nie wezwie policji.
prace domowe…
No dobrze, zdalne lekcje skończone. Jakoś dobrnęliśmy do popołudnia. Ale przecież to nie koniec. Każde z dzieci ma jakieś drobne zadania do samodzielnego wykonania. Serio, nie narzekam, mają symbolicznie zlecane materiały do utrwalenia tego, co było na zajęciach. Niemniej, trzeba siąść i zrobić. Panicz skrzywi się, pomamrocze pod nosem, ale zrobi, co ma do zrobienia. A Panna zaczyna urządzać sceny. Nie lada sztuką jest stworzenie sytuacji, w której zechce współpracować. Czasami się to jednak udaje (z naciskiem na czasami i przy dużym udziale taty, który lepiej radzi sobie z małym tajfunem; w ogóle, gdyby nie tata, nie dalibyśmy rady w wielu sprawach).
A mama, nauczycielka, ugotowawszy obiad, zrobiwszy pranie i sprzątnąwszy z grubsza, by było miejsce na stole, przystępuje do planowania zadań na kolejne dni. Plakaty z zadaniami gotowe, opisy lekcji przypięte, wszystko gra. Jeszcze tylko odhaczyć, które szkolne dziecko, jakie zadania przesłało (nie jest tych ćwiczeń wiele, ale staram się na bieżąco uzupełniać informacje w dzienniku, magiczne T jak tak cieszy). Potem odpowiedzieć na maile od uczniów i ich rodziców (choć ich liczba znacząco spadła na przestrzeni ostatnich tygodni) i mamy wolne. No. Zegar wskazuje okolicę godziny osiemnastej. Całkiem nieźle.
To teraz jeszcze tylko położyć dzieci spać (lubią, gdy się im czyta przed snem, więc czytamy wspólnie) i można odsapnąć. Może nawet dam radę poczytać coś dla przyjemności, jeśli tylko…nie usnę nad książką.
czy kogoś to obchodzi?
Jasne, bycie rodzicem, zmuszonym przez sytuację, do nauczania własnego dziecka, to ogromne wyzwanie. I jestem pełna wdzięczności i podziwu dla opiekunów moich uczniów. Wiem, że szczególnie ci najmłodsi (czwartoklasiści) wymagają wsparcia (choćby technicznego, podczas połączeń online). Wiem, że sytuacja jest złożona i można od szkoły oczekiwać stanięcia na wysokości zadania i kontynuowania prowadzenia edukacji. Wiem też, że każdy z nas inaczej wyobraża sobie, jak byłoby najlepiej te zadania realizować (stąd budzące się frustracje, wynikające również z konieczności nieustannego obcowania w zamkniętym, wąskim gronie).
Wiem też, że staram się najbardziej jak potrafię. Często prowadzę zajęcia lub przygotowuję się do nich z dzieckiem na plecach (bo nie zawsze jest w domu drugi rodzic, który mógłby pomóc, przecież nie wszyscy pracują zdalnie). Tworzę przestrzeń do rozmowy, wspieram rozwój każdego dziecka, myślę o tym, by nikogo nie skrzywdzić pochopnie podjętą decyzją. I nie ukrywam, że przykro mi trochę, gdy czytam znów, że nauczyciele się do niczego nie nadają. Że telewizja publiczna odsłoniła nasze prawdziwe oblicze. Jeśli coś odsłoniła, to nieudolność redaktorów, którzy zgodzili się na publikację materiałów (ale to zupełnie inna historia).
Jeszcze mam siłę. Mówię głośno o tym, co robię i jak się czuję. Czasami spotykam się z krzywdzącymi opiniami, czasami jestem wściekła, bo czuję się niedoceniona. Czasami mam poczucie bezsilności, bo muszę zrozumieć piątą, dziesiątą i piętnastą sytuację rodzinną, nikt natomiast nie pochyla się nad moją. Wiem, taka praca. A jednak lubię myśleć, że każdy z nas jest przede wszystkim człowiekiem. Dopiero później nauczycielem czy rodzicem. Myślę, że gdybyśmy wszyscy spróbowali być dla siebie po prostu ludzcy, gdybyśmy chcieli zobaczyć w drugiej osobie po prostu człowieka, byłoby nam łatwiej. Wszystkim.
PS Nie narzekam. Pracuję więcej, niż gdybym była w szkole. Przygotowanie materiału dla uczniów, którzy nie mogą być na zajęciach online zajmuje sporo czasu. Ale to nic, lubię mieć porządek i traktuję to wszystko jako wyzwanie (czuję się bogatsza o ogrom doświadczeń). Zaplanowane, opisane, sprawdzone. Takie życie. Jestem też wdzięczna nauczycielom moich dzieci, bo większość z nich bardzo się stara. Po prostu zmęczyło mnie tworzenie wokół nas, nauczycieli, bardzo negatywnej aury. I to nawet nie dlatego, że coś konkretnego przydarzyło się dziś czy wczoraj. Jak to mówią niektórzy: ulało się…
30 komentarzy “mama nauczycielka, czyli całe życie z wariatami”
Asiu też rozumiem o czym mówisz. Przygotowanie zajęć dla przedszkolaków (2,5 i 3-latki) to najczęściej nagrywanie czegoś (nie powiem ile razy). W domu dzieci (5 klasa i 7) Młodsze wymaga mega uwagi i wsparcia (dysleksja), starsza (ma ważniejsze rzeczy na głowie niż lekcje). Full dodatkowej pracy. I też nie to, żebym narzekała, ale…no właśnie
Ratuje mnie to, że lubię swoją pracę, a co jeśli bym nie lubiła?
Koniec pracy o 18? Szczęściara… 🙂 Ja robię wtedy przerwę… Doskonale rozumiem. Też mi przykro, kiedy czytam – “zadają, nawet nie sprawdzają”… Mam ponad 200 uczniów, cztery lekcje tygodniowo, gdybym sprawdzała ich efekty pracy po każdej lekcji, miałabym 800 wiadomości tygodniowo – zastanawiam się, czy rodzicom naprawdę tak trudno zrozumieć, że przedmiotowiec nie uczy 30 uczniów? Przygotowanie materiałów -“wysyła tylko link i zadowolona” – ale przecież to, co się kryje pod linkiem musiałam znaleźć, obejrzeć (albo stworzyć). Mam w domu przedszkolaki i męża w normalnym trybie pracy – coraz częściej, mimo entuzjazmu i zadaniowego podejścia do życia, rozważam pójście na opiekę. Przynajmniej zadbam o własne dzieci…
Z drugiej strony, dzisiaj jest piękna pogoda, mam ogródek, mogę po południu wyjść z dziećmi. Moi uczniowie piszą, że im się podobają moje amatorskie nagrania, w większości pracują, Dyrekcja pomaga, jak może – motywuje, wspiera narzędziami – widzę, że to, co robię, ma sens. Tego się trzeba trzymać 🙂
Dziękuję, że chciałaś się podzielić swoim spojrzeniem 😀
Jakże prawdziwe……..najbardziej jednak boli słuchanie komentarzy, że nauczyciel siedzi w domu i ma wolne! Przecież wszystko teraz robią rodzice za nas- uciemiężonych jak zwykle
Są i takie sytuacje, w których to rodzice :odwalają” całą robotę. I ja o nich słucham (nie są zmyślone).
Ale jest wielu nauczycieli, którzy się starają. A łatwo nie jest 😉
Asiu! Świetny artykuł. Jestem nauczycielem matematyki, fizyki i chemii na 2 etatach. Dodatkowo mam w domu maturzystkę i piątoklasistę. Czasami nie mam już sił, ale wiem jak bardzo dzieciaki czekaja na lekcje ze mną… To dodaje skrzydeł. Jesteśmy bogatsi o nowe doświadczenia. Tak wiele się już nauczyliśmy i jeszcze nauczymy. Cudowne jest to, że jest bardzo wielu nauczycieli z pasją, niestety jesteśmy tak bardzo niedoceniani…
Myślę, że powinniśmy przede wszystkim sami siebie doceniać 🙂 Ale są też chwile zwątpienia. I wtedy powstają takie teksty 😉
Piszę, bo chciałabym oddać trochę tej siły, którą od Ciebie, Asiu, dostaję. Dzięki (!) tej sytuacji /nie piszę “przez” u mnie szklanka raczej do połowy pełna 😉 spotkałam tak wspaniałych ludzi jak Ty. Serdecznie pozdrawiam!
I ja dziękuję 🙂 Wiedząc, że jesteście i mnie jest lepiej 🙂
Wspaniale kiedy nauczyciele się starają faktycznie w miarę normalnie uczyć w tych nienormalnych czasach, a dyrekcja ich wspiera i motywuje – niestety są szkoły, w których to się nie dzieje. W szkole mojego dziecka od 6 tygodni żaden nauczyciel nie zorganizował spotkania online z dziećmi, pomimo tego, że rodzice zapewniali o swoim wsparciu, w tym technicznym w razie potrzeby. Dyrekcja nie odpowiada na wiadomości, nie przekazuje żadnych informacji rodzicom. A na Librusie codziennie rano odczytujemy kolejne wiadomości z zadaniami domowymi…
I to jest bardzo przykra sytuacja. Nie wiem, co można w niej zrobić 🙁 Chyba tylko wspierać dzieci, by nie postradały zmysłów 🙁
Ufff… Jak to dobrze, że nie jestem sama… W kwestii ulewania ? U mnie dyrekcja nie pomaga… Wysyła wiadomości o 22 lub później, a w temacie wpisuje pilne… Z różnych względów nie pracuję online z uczniami. Jednak przygotowanie materiałów, gier, notatek, prezentacji i wyszukanie materiałów przygotowanych przez tych, którzy mają tę iskrę i nagrywają różne filmy na yt zajmuje mnóstwo czasu. Nie wspomnę o godzinach spędzonych przed komputerem, aby sprawdzić ok 100 różnych prac. Rodzice, przynajmniej oficjalnie… Wyrozumiali… Jednak, gdy wpisałam brak zadania po miesiącu od terminu oddania pracy… Wyrozumiałość zakończyła się skargą złożoną do Kuratorium… A przy jednym stole mąż pracujący zdalnie, a w pokoju obok syn… zgłębiający podstawę programową z LO… I nikt mnie nie pytał czy mam sprzęt do prowadzenia takiego nauczania…
To trudne dla nas wszystkich. Wiele jest pytań bez odpowiedzi. Młodych ludzi też nie odpytano, czy mają gdzie swoje lekcje opracowywać, prawda? Mam wrażenie, że wszystko to stoi na głowie, niestety.
Z perspektywy rodzica 2 dzieci: 3 i 5 klasa szkoły podstawowej. Dzieci siedzą same w domu, bo my “normalnie” pracujemy. Ja jeżdżę o 5 rano do pracy, żeby wrócić przed 15-stą i ogarnąć domową rzeczywistość. Mąż wraca wieczorem, bo sytuacja w pracy wymaga, że pracuje po 12h. I tak jak rozumiem choćby Panią od plastyki, która jest jedna w całej szkole i po każdej zadanej pracy ma choćby 200 e-maili do odebrania, obejrzenie prac i ich ocenienie tak już inaczej mam z Panią z klasy 3. Jej kontakt ogranicza się do wysłania raz w tygodniu “zestawu” zadań do zrobienia przez dziecko. Tam nie ma filmików, wyjaśnień tylko są nazwy podręczników/ ćwiczeń + numery ćwiczeń do zrobienia. I jak ma 8 latek sam to wszystko ogarnąć? Nawet taki poukładany i nie sprawiający większych problemów? A co z językami? Całe szczęście, że dajemy radę też w tym zakresie i po południu robimy lektoraty kompletnie na czuja, bez jakiegokolwiek przygotowania pedagogicznego. Całe szczęście, że oprócz tego, że się kochamy to jeszcze lubimy się z naszymi dziećmi… Ale nie zmienia to faktu, że padamy na pysk. Po pracy wpadam do domu, sprawdzam czy dzieci i koty w komplecie, bez strat i uszczerbków, ogarniam obiad, później lekcje na zmianę pomiędzy młodszym i starszym. Zakupy robimy ok. 22-23. Całe szczęście, że biedronka jest czynna do 24… I obecnie chciałabym tylko, żeby niektórym nauczycielom zechciało się przeprowadzić choćby raz w tygodniu 1 lekcję on-line. I już nie chodzi mi o korzyści edukacyjne, bo z tym sobie poradzimy, ale o potrzebę kontaktu dzieci z ludźmi z zewnątrz. Niestety na naszym przypadku jakoś trudno pogodzić się z takim nauczaniem zdalnym, gdzie mimo technicznych możliwości nikt nie rwie się do kontaktu face to face via internet, a cały kontakt sprowadza się do wiadomości na librusie…
Ale wiem, że bywa inaczej 🙂 Niestety mój 9-latek nie ma tego szczęścia :/
I to jest bardzo przykre. Patrzę na moją siedmiolatkę. Nie od początku miała zajęcia online. Najpierw otrzymywaliśmy każdego dnia zestaw zadań do wykonania (karty do wydrukowania i wypełnienia). Odkąd są spotkania, liczba kart znacząco spadła, a dzieci z większą chęcią pracują przez dwie godziny online, niż przez cały dzień z którymś z rodziców.
Wiem, że są przeszkody, które uniemożliwiają kontakty online. Ale myślę, że należy zrobić wszystko, by jednak takie lekcje “twarzą w twarz” organizować. Tego się nie da przecenić 🙂 I trudno mi uwierzyć, że choćby raz w tygodniu nauczyciel nie da rady zrobić połączenia 🙁 Albo chociaż przygotować filmiku, w którym mówi do dzieci.
Dziękuję bardzo Pani za te refleksje. I chociaż w dużej części jest mi łatwiej, bo na szczęście odchowałam już prawie wszystkie z moich sześciorga dzieci, mam w domu tylko maturzystę i początkującego licealistę, ale oni na szczęście radzą sobie sami. Ja nauczyciel starej daty, nielubiący się z komputerem pracuję zdalnie tworząc dla moich milusińskich prezentacje na Genially. Zajmuje mi to mnóstwo czasu, bo wszystkiego się uczę korzystając z rad na facebookowych grupach nauczycielskich (tylko po to założyłam tam wreszcie profil) . I jest to jedna z wartości dodanych tej zarazy. Nieraz już siedziałam do świtu, ale wierzę, że w ten sposób urozmaicam moim pierwszaczkom czas i chociaż trochę odciążam rodziców. I tu dochodzę do sedna mojej wypowiedzi. Nie udostępniam Rodzicom swojego prywatnego telefonu, mam z nimi kontakt jedynie na dzienniku elektronicznym. Wszyscy czytają moje listy ( staram się pisać do Rodziców chociaż raz w tygodniu), ale bardzo mało z nich przesyła mi jakiekolwiek informacje zwrotne. Zaproponowałam moim Rodzicom, żeby założyli konta na Diskordzie , gdzie mogłabym być w kontakcie głosowym z nimi i z dziećmi, prowadzić w ten sposób lekcje w jednym czasie z całą klasą. mogliby mi też przesyłać prace dzieci. Niestety odpowiedziało mi 4 osoby na 15. Tworzę więc dalej, na razie z pasja, moje genialne prezentacje…. i myślę, jak mam oceniać pracę moich dzieci. Życzę wszystkim zdrowia, cierpliwości i optymizmu, bo tak naprawdę nie mamy innego wyjścia . Musimy przeczekać!
Przeczekać, ale i przygotować na to, co będzie ze szkołą po tej sytuacji. Bo, że nie będzie już tak, jak było, to pewno.
Zauważyłam, że dużo osób pisze o ogromnej liczbie mejli, jakie mają do przeczytania, że skrzynki zawalone itd. Zastanawia mnie, czy w szkołach korzysta się z platform edukacyjnych typu Microsoft Teams czy google Classroom. Uważam, że to dużo łatwiejsze rozwiązanie zarówno dla nauczycieli jak i uczniów bo wtedy wiadomo kto wysłał kto nie, Wszystko jest czytelne a uczniowie mają dostęp tylko do swoich klas i zajęć. Nauczyciel nie musi wtedy do każdego pisać mejla, a zadania mogą być na bieżąco komentowane. Dodatkowo Microsoft udostępnia wtedy zarówno dla ucznia jak i nauczyciela pełen pakiet Office za darmo. Tak samo z google dyskiem. Wiem, że to działa, ponieważ na mojej uczelni te rozwiązania się sprawdzają i nie trzeba wtedy swojej skrzynki zapychać mejlami o uczniów i tak wszystkiego kontrolować. To moje spostrzeżenia. Pozdrawiam
Oczywiście, są narzędzia, które ułatwiają pracę. Ale by móc z nich skorzystać, potrzebna jest pomoc np. dyrektor (który zarządzi, że korzystamy choćby z Teams i wdroży taki system).
A liczba zadań, no cóż, to już tylko od nas zależy…
Witam w klubie:) mam co prawda nieco większy metraż, za to najmłodszy (z trójki) zajęcia on-line ma raz w tygodniu, resztę robię ja (młody jest w drugiej klasie szkoły z językiem mniejszości), i chyba mam już mniej siły i tęsknię za szkołą…
Tęsknota widoczna po obu stronach. I ja bym chciała już “po tablicę” i dzieci. Choć kierują nami zgoła inne powody 😉
Doskonale rozumiem. U nas nie jest lepiej. Dwoje nauczycieli i 15 latka w kawalerce. Dobrze, że mogę chociaż pobiegać po lesie i wypłakać się wiewiórkom.
Nikt się nie spodziewał takiego obrotu sprawy 🙁
Szukam jednak plusów: postanowiłam ładnie zaaranżować balkon, może i tam dobrze będzie się pracować? 😉
Trafiłam na wpis przypadkiem i dziękuję, że Pani jest. “Współczuję” powołania, tego pięknego ciężaru, który odróżnia nauczyciela od pracownika publicznej edukacji. Widzę tę cechę – w wyrażaniu radości z pracy. Nauczyciel jakkolwiek byłoby mu trudno i niewdzięcznie zawsze lśni jak gwiazda, gdy opowiada o swoim uczniu o małym nawet sukcesie – nie jako własnym choć ze świadomością ile trudu to kosztowało. Z satysfakcją, jaką może dać tylko dobrze wykonana praca, nawet jak jej wyniki są ulotne i czasem nawet trudne do zaobserwowania – bo mają realizację tam gdzie już wzrok nie sięga. Dziękuję ja jako rodzic, były uczeń. Choć czasem wstydliwie i po cichu nie umiemy tego wyrazić – w myślach i sercu uczniów, rodziców nauczyciel pozostaje jako piękne i trwałe wspomnienie. Nie umiemy tego okazać, może nie być tego widać i słychać – ale wszystko co robicie zostaje na bardzo długo, tylko w pozytywnych aspektach. Bo przy Waszym współudziale wychodzimy lub wyszliśmy na ludzi.
Nikt nie jest ideałem, każdy ma słabszy czas. W pędzie codzienności i dystansu społecznego nie słychać dziękuję pomiędzy wymaganiami, utyskiwaniami naszymi – bo my też nie jesteśmy ideałami, mamy słabsze chwile.
Niestety nauczyciele toniecie w masie słabych pracowników systemu edukacji – marnego systemu m. in. z powodu kadry. Takie są realia. Niewyobrażalnym jest w dzisiejszym świecie jak słabi pracownicy nadal utrzymują zatrudnienie – chociaż wiem jakie kryteria i wymagania wystarczą w tym systemie. Jednak nie będę się licytować wskazując przykład swój i moich członków rodziny. Mam często wrażenie, że pracownicy systemu edukacji są ignorantami funkcjonując wyłącznie pomiędzy swoim miejscem pracy i życiem prywatnym z mylnym przekonaniem co do jakości pracy i obciążeń bardzo wielu aktualnie zawodów i karier utyskując tylko na obciążenie i swój ciężki los – co daje im taką łatwość wymagania od innych absurdów, by im było łatwiej, co daje taką łatwość w odwalaniu wyłącznie obowiązków.
Szkoła w Polsce wymaga gruntownych przemian o czym wie prawie każdy – bo znaczna część społeczeństwa ma z nią styczność. I napiszę to wprost – tylko pracownik edukacji publicznej to osoba, która świadomie wybiera obecność w nim. Efekty pracy lub jej braku widać. To nie jest nieznajomość realiów szkoły. Rodzic czy uczeń z konieczności ma inną perspektywę obserwacji, ale ślepi nie jesteśmy. Irytujące jest czasem wskazywanie publicznie wyłącznie tego jak ta praca jest niewdzięczna, trudna, mało płatna i niedoceniana przez ludzi, którzy nie uprawiają tego zawodu. W dzisiejszych realiach to jest w odniesieniu do kogo? Do ukazanego w mediach życia celebrytów?
Nauczyciele – efekty Waszej pracy psują szkodniki. Opinię psują Wam szkodniki. Osobom na właściwym miejscu, zapracowanym i zaangażowanym ponad wymiar godzinowy bo takie są niestety realia tego zawodu, nie tylko tego. I satysfakcji nikt Wam nie odbierze. Nawet jeśli macie wrażenie, że najczęściej jesteście wrzucani do jednego worka – doceniamy, zapamiętamy na długo – marne to pocieszenie pewnie i nie daje żadnego wsparcia w życiu codziennym, ale dbajcie o siebie bo jesteście bardzo potrzebni 🙂
Pozdrawiam serdecznie
Dziękuję za te słowa. Rozumiem, że każdy miewa gorszy dzień, to naturalne. I nie było moim celem narzekać, ot, dopadł mnie własnie taki ludzki “dołek”.
A satysfakcja, oczywiście, jest ogromna. Tym większa, kiedy słyszy się od obecnych i były uczniów: “jest dla mnie pani ważna osobą” 🙂 Nieprzeliczalne chwile do kolekcjonowania 🙂
Też bym chciała ogarnąć moje 3 szkoły i 2 dzieci do 18. Byłoby super.
Powiem tak: czasami do osiemnastej, czasami do 21. Po nocach nie siedzę, zabijają mnie migreny z niewyspania (może to i dobrze, bo istniałaby pokusa, by pracować, gdy jest cicho i spokojnie). Staram się przygotowywać materiały “do przodu”. Planowanie robi mi bardzo dobrze na “ogarnięcie” doby, tygodnia czy dwóch. Prace sprawdzam zrywami. Na wiadomości z zapytaniami staram się odpowiadać na bieżąco. No i tyle. Choć czasem jest bardzo trudno, to cieszę się, że wypracowałam jakiś system, dzięki któremu nie mam ochoty zwariować.
A co jeśli jesteś rodzicem i lekarzem ? A co jeśli jesteś rodzicem i pielęgniarką ? A co jeśli jesteś rodzicem i policjantem ? Jęczysz kobieto. Weź się lepiej do roboty.
Dziękuję za ten komentarz. I życzę miłego dnia 🙂
PS. Nie twierdzę, że mam od kogoś gorzej. Nie narzekam, co zresztą podkreślam w tekście. Opisuję swój dzień. Patrząc na takie komentarze, jak powyższy, widzę, że jest sens o tym mówić 🙂 A za wszystkich wszystkich pracujących rodziców mocno trzymam kciuki. Bo wiem, jak wielką robotę wykonują.