|
źródło:zwierciadlo.pl |
Co mnie podkusiło, żeby koniecznie dziś iść z klasą do kina? Weszłam do tegoż przybytku kultury i oniemiałam. W poniedziałek w moim regionie rozpoczynają się ferie zimowe, więc dziś Cinema City pękało w szwach (widać wiele osób wpadło na pomysł spędzenia miłego dnia w zaciemnionej sali kinowej, zamiast prowadzenia regularnych lekcji).
Pół godziny odstane w kolejce po bilety, kolejne pół w kolejce po kawę… I jeszcze przepychanki w związku z miejscówkami (jak zwykle nie wszyscy usiedli tam, gdzie powinni, ech). Ostatecznie można było oddać się przyjemności, zatopić w wielki fotel i zapomnieć o otaczającej rzeczywistości.
“Carte blanche”. Na film o tym tytule postanowiłam zabrać moje szkolne kotki. Gdybym jednym zdaniem miała określić swoje uczucia po projekcji powiedziałabym: bez szału, ale i bez większych rozczarowań. Ot, dobre kino obyczajowe (choć nie skłoniło mnie do łez, a jak wiecie, łatwo się wzruszam, chyba przejmuję tendencje mojej drogiej A.).
W trakcie rozwoju akcji poznajemy niemłodego już nauczyciela historii, który któregoś dnia zaczyna gorzej widzieć. Po specjalistycznym badaniu okazuje się, że w wyniku choroby genetycznej stopniowo będzie tracił wzrok. Sytuacja jest trudna do zaakceptowania, a dodatkowo bohaterowi powierzone zostanie wychowawstwo w klasie maturalnej, co nie ułatwia decyzji dotyczącej przyszłości. Przy tej okazji miły akcent dla młodych adeptów profesorstwa, scena, która pozwala wierzyć, że nasza praca ma większy wymiar (choć byłam świadkiem podobnej w rzeczywistości). Uczniowie dobitnie dają sygnał- szanujemy Ciebie i Twoją pracę, chcemy abyś poprowadził nas jako wychowawca.
Przy okazji twórcy filmu stereotypowo walczą ze stereotypami właśnie, czyniąc najsympatyczniejszym młodym bohaterem dziewczynę, którą tradycyjnie uznana została by za najtrudniejszą młodzież (oczywiście ostatecznie wyjdzie na jaw jej skomplikowana sytuacja rodzinna z przemocą w tle, jakie to niestety przewidywalne). Niepokornej Klarze o oryginalnej fryzurze powierza protagonista najważniejszą szkolną rolę-asystenta od spraw dziennika (jako iż sam nie był w stanie dopełnić formalności związanych z zapisywaniem). Ale to też ona, wydawałoby się najmniej zaangażowana w życie szkolne, domyśla się, jaką tajemnicę skrywa wychowawca. Schematyczne, ale nie rażące posunięcie twórców.
W międzyczasie przewija się wątek życia osobistego bohatera. Niespełniona, choć niemal młodzieńcza miłość (w sensie intensywności rzecz jasna), połączy na chwilę los historyka z koleżanką nauczycielką. Gdyby i to uczucie doczekało się na ekranie szczęśliwego zakończenia, byłaby zawiedziona. Nie żebym była przeciwnikiem happy endów, ale może już bez przesady.
I jeszcze garść nieścisłości. Na wyjazdach nie dajemy młodzieży czasu wolnego, co sugerowali twórcy. Będziemy się teraz musieli nieźle tłumaczyć naszym wychowankom, hehe. Poza tym w mojej szkole nie jest przyjęte spędzanie przez nauczycieli samotnych, piątkowy wieczorów na spacerach ciemnymi, opuszczonymi korytarzami (nie wiem, jak to wygląda u Was).
|
źródło:kinoactiv.pl |
Czy uważam czas poświęcony projekcji za stracony? Nie! Po pierwsze dlatego, że każde wyjście do kina traktuję jak swego rodzaju święto (zbyt rzadko mam ku temu okazję). Po drugie i bodaj najważniejsze: miałam okazję przypomnieć sobie, czemu robię to, co robię. Jak wielka pasja stoi za moi wyborem, bo właśnie pasja jest największym bohaterem “Carte blanche”. I determinacja, by być tym kim się jest, bez względu na wysokość ceny, którą trzeba zapłacić (a może po prostu wbrew przeciwnością losów)
PS 1 Ogromny szacunek i podziw kieruję w stronę Macieja Białka, którego historia posłużyła jako inspiracja do powstania filmu “Carte blanche”. Nie wiem, czy w podobnej sytuacji potrafiłabym podołać wszelkim zawiłościom losu.
PS 2 Nadal pozostaję pod ogromnym wrażeniem obrazu “Jack Strong” i myślę, że do tego poziomu trudno będzie doskoczyć (moje spostrzeżenia na temat znajdziecie
<tu> ). Toteż trochę kręcę nosem przy kolejnych wyjściach filmowych, hehe.