Jesteśmy trochę dziwni. Nie żeby tak całkiem odstawać od normy, ale jednak. Skąd ten wniosek? A stąd, że w przeciwieństwie do większości znanych nam osób na wakacyjny wypoczynek wybraliśmy małą wioskę położoną w Górach Świętokrzyskich (bynajmniej nie w najbardziej popularnej ich części). Delikatnie mówiąc jest to dziura. Poza kościołem i strażą pożarną (ochotniczą rzecz jasna), właściwie nic tu nie ma. A nie, przepraszam, są jeszcze zwierzęta gospodarskie, malownicze widoki oraz wszechogarniający spokój, którego nam było trzeba.
Czemu zatem zdecydowaliśmy się na taki wypoczynek? Może dlatego, że najważniejsze było spędzenie wspólnie kilku dni, z dala od trosk dnia codziennego. Poza tym skusiły nas trasy rowerowe. Pamiętajcie o tym, że cała Zakręcona Rodzinka lubi być rowerowa, hehe. A tutejsze drogi i bedroża są niemal idealne, jak na nasze niezbyt wyszukane gusty . Dają szansę Paniczowi, który ceni swoją niezależność i może sprawdzić się na dłuższym dystansie niż do Manufakury i z powrotem. Najlepszy Na Świecie Mąż może próbować swoich sił w co trudniejszych podjazdach, a ja z Jaśnie Panienką po prostu cieszymy się jazdą.
A jeśli nie rower, to piesze wędrówki. Łagodne zbocza pobliskich pagórków są nam znacznie bliższe niż piaszczyste plaże (nawiasem mówiąc, nie znoszę leżenia plackiem w oczekiwaniu na opaleniznę). Jaśnie Panienka wygodnie usadowiona w chustowym plecaku i w drogę. Pies Gospodarzy przewodnikiem i nie straszne nam żadne wyzwnia (no może poza tymi największymi stromizmami). I znów bezkres przed nami i za nami. Panicz szalejący z kijkami, nieoczekiwanie, tak zupełnie nigdzie kończący się szlak, dojrzałe maliny i jeżyny będące na wyciągnięcie ręki i aż uśmiechające się w geście zaproszenia: zerwij mnie, hehe. Takich rzeczy w mieście nie uświadczysz.
No i jeszcze jedno. Wiejskie podwórko, na którym spędzamy czas pomiędzy innymi atrakcjami (choć jest atrakcją samo w sobie). Nie martwię się o dzieciaki. Cały czas są pod czyjąś opieką. Jeśli akurat nie siedzą w piaskownicy, to ganiają kury lub wyprowadzają krowy w pole (ale o tym już chyba było). A podczas słonecznych dni taplają się w baseniku specjalnie dla nich rozstawionym. Żyć, nie umierać.
Powoli zaczynam przyzwyczajać się do myśli, że spędzimy tu jeszcze kilka urlopów i przeżyjemy wiele przygód. Do następnego razu 😀
PS Wiedziałam, że noszenie Jaśnie Panienki w chuście bardzo ułatwi sprawę, ale nie przypuszczałam, że aż tak. Ostatecznie nie zabraliśmy ze sobą wózka i nie żałuję. Plecak wystarczył, a co najważniejsze, dał nam całkiem spore możliwości w przedzieraniu się przez chaszcze, hehe. To lubię.
PS 2 Na potrzeby tego wyjazdu wypożyczyliśmy specjalny hol rowerowy, aby Paniczowi było łatwiej. Trochę też po to, aby zwiększyć potencjalny dystans do przebycia jednośladem. Niestety, takie rozwiązanie zupełnie się u nas nie sprawdziło. Pomimo wielu podjętych prób (jeszcze w domu, na płaskim terenie), nie opanowaliśmy sztuki holowania. Co nie przeszkadza mi być najdumniejszą mamą świata. Myślę, że i piętnaście kilometrów w falistym terenie to dla takiego bąbla wyczyn. A co. Sam przecież dał radę i nie rzucił rowerem, hehe. Nawet wtedy, kiedy było bardzo gorąco i bardzo pod górę. Wielkie brawka.
PS 3 Dobrze wiedzieć, że żyją jeszcze tacy ludzie, którzy z natury są życzliwi, żyją swoim życiem, a uśmiech nie schodzi im z twarzy. I to też jest powód, dla którego chce się tu wracać.
PS 4 (chyba ostatnie,hehe) A zupełnie przed wyjazdem do domu odkryliśmy, że i nam gra w badmintona sprawia wielką frajdę. Czyżby to była nasza nowa pasja?