Trafiają się czasami takie lekcje, podczas których uczniowie stawiają sobie za cel zaskoczenie nauczyciela. Czasami mają w zanadrzu kłopotliwe pytanie, innym razem planują “wrzucić” jakiś temat, dzięki któremu “przegada się” całe zajęcia. Co w takiej sytuacji począć?
uczniowski test
Weszłam do sali i szybko zorientowałam się, że uczniom towarzyszy niezwykłe dla nich ożywienie (mam do czynienia z pierwszą klasą liceum po szkole podstawowej, kiedyś już o niej <pisałam>, tyle, że w innym kontekście). Zazwyczaj przekraczają próg, zajmują swoje miejsca i czekają spokojnie na dalszy bieg zdarzeń. Tym razem szemrali pomiędzy sobą i uśmiechali się pod nosem. Szybko poznałam przyczynę.
Jeden ze śmiałków podniósł rękę do góry i zapytał (z zawadiackim uśmiechem):
Czy mogłaby nam pani wyjaśnić, co oznacza słowo: “pierdolcież”?
Hmmm, pomyślałam. Doskonale moi drodzy. Chcecie porozmawiać o wulgaryzmach, nie ma sprawy (właściwie to się ucieszyłam, ponieważ w planach i tak miałam zajęcia w tym temacie). Ale to nie ja będę dziś mówiła, ale wy.
Rzecz jasna, cała ta rozmowa odbyła się w mojej głowie. Młodzi ludzie czekali w tym czasie pilnie na moją reakcję. Takiej ciszy nie słyszałam w sali od…. sama nie pamiętam, a to znaczy, że od dawna. Czy się zdenerwuję? Czy nakrzyczę? A może wyrzucę do gabinetu dyrektora? Na takie myśli wskazywały miny uczniów.
po co nam wulgaryzmy?
Tymczasem nastąpiło coś, czego chyba nikt się nie spodziewał. Zaprosiłam śmiałka do tablicy i zaczęliśmy badać znaczenie słowa podstawowego, od którego utworzono omawianą formę. Licealiści podawali swoje przykłady użycia różnych odmian wyrazu “pierdolić”, co wcale nie było łatwym zadaniem. Okazuje się (o czym powszechnie wiadomo), że zakazany owoc, gdy przestaje być niedostępny, przestaje też nęcić. Poza tym trzeba było przekroczyć barierę wstydu, bo jak to tak? Przeklinać na lekcji? W obecności nauczyciela? Myślę, że wielu osobom nie mieści się to w głowie.
Najlepsze jednak nastąpiło na końcu. Gdy wypisaliśmy już wiele form i opracowaliśmy ich znaczenie (ze szczególnym uwzględnieniem wieloznaczności), przeszliśmy do pracy z podręcznikiem, w którym odnaleźliśmy temat o polisemach 🙂 Taka sytuacja. Po prostu szok i niedowierzanie. A tak serio: cieszę się, że mieliśmy możliwość zrealizowania treści wymaganych w odniesieniu do życiowych problemów moich uczniów. To, co bliskie, łatwiej zapada w pamięć. A o tej lekcji raczej trudno będzie zapomnieć.
polisemy, polisemy…
Czy to, co się wydarzyło było szaleństwem? Być może. Uważam jednak, że z dzieciakami warto rozmawiać. Wulgaryzmy, tak jak wszystkie inne słowa, są elementem języka. Dobrze jest wiedzieć, że zamiast “rzucania mięchem”, można wyrażać swoje myśli inaczej (a przede wszystkim bardziej precyzyjnie). Poza tym, korona nam z głowy nie spadnie, gdy raz na jakiś czas zrobimy na zajęciach to, na czym zależy dzieciakom (szczególnie, gdy łączy się to z programem nauczania, choć nie jest to warunkiem koniecznym).
Dla mnie dzisiejsza lekcja to dopiero początek. Planuję przygotowanie filmików, w których młodzi ludzie wypowiedzą się, dlaczego przeklinają, w jakich okolicznościach to robią i jak można mówić inaczej. Nie mam złudzeń: nie przekonam uczniów do całkowitego porzucenia ekspresywnego słownictwa. Mam jednak poczucie, że pokażę, jak komunikować się bez nich (i że to możliwe) 🙂 Poza tym okazało się, że potrafię “brzydko mówić” (a myślałam, że nie przejdą mi przez gardło). No i chyba zdałam egzamin, który przewidziała dla mnie młodzież 😀
PS Ostatecznie ustaliliśmy formę gramatyczną słowa, od którego całe rozważania się rozpoczęły. I tym optymistycznym akcentem zakończyliśmy dyskusję 🙂
Komentarz do “daj się sprowokować”
Fajny tekst. Ja ucze w liceach pedagogicznych w Niemczech, gdzie przewazaja dziewczyny w klasach. Niestety, ich rozmowy nie nadaja sie za bardzo do bloga, bo ciagle mnie pytaja o rozne swinstwa 🙂