diagnoza? ok!

Początek roku obfituje w przesyłane na różnych formach i grupach nauczycielskich prośby o podzielenie się arkuszami diagnozującymi poziom uczniowskiej wiedzy. W takich sytuacjach budzi się we mnie pytanie: czy wszystko musimy zamknąć w testy i tabelki?

Zbadanie ilości informacji, które jakimś cudem nie wyparowały z uczniowskich głów w trakcie dwumiesięcznych wakacji, jest nie tyle korzystne, co konieczne do wystartowania w nowym roku szkolnym. Trudno wprowadzać nowe treści, gdy nie ma się podstaw i oparcia w uprzednio nabytych. Niektórzy pomyślą w tym momencie: a, jednak! I mają rację, tyle że…

diagnoza bez testu? jak to?

Tyle, że zamiast klasówki (nie bójmy się tego słowa, przecież to własnie taka formę najłatwiej sprawdzić i ocenić), można robić tyle innych rzeczy. Chociażby pobawić się w kolorowe kodowanie. Tak, jak zrobili moi najnowsi i najmłodsi uczniowie. Zanim zajmiemy się “poważną nauką” przez kilka pierwszych dni zajmowaliśmy się głównie malowaniem 🙂

Zaczęliśmy od ustalenia tego, jakie części mowy dzieci znają i pamiętają. Korzystając ze zdjęć z ludzikami lego (znajdziecie je <tu>), czwartaki tworzyły w grupach krótkie historyjki przygodowe. Opowieści były spisywane i prezentowane na forum klasy. Wersjami papierowymi zespoły wymieniały się i podkreślały w nich (ustalonymi kolorami) określone części mowy.

Aby dodatkowo utrwalić informacje, odrysowaliśmy na sztywnym papierze kolorowe rączki, przyporządkowując każdemu palcowi jedna z części (pod nimi, na kartce, do której przykleiliśmy łapki, zapisane były pytania). Przyjęliśmy zasadę: jeden palec- jeden kolor, dzięki czemu ustaliśmy, jak zaznaczane będą w dalszych ćwiczeniach poszczególne wyrazy.

Następne zadania polegały na tworzeniu zdań z wykorzystaniem kostek narracyjnych oraz zwykłej sześciennej kostki do gry. Młodzi ludzie losowali obrazek i tworzyli z nim wypowiedzenie składające się z takiej liczby wyrazów, ile oczek pokazał drugi z sześcianów (jeśli wypadło jedno bądź dwa oczka, należało rzucić jeszcze raz i dodać do siebie liczby, by wiedzieć, jak długie ma być zdanie).

Kolejnym krokiem było pokolorowanie wyrazów, zgodnie ze schematem (czasowniki na zielono, rzeczowniki na czerwono itd.) Każdy z uczniów wybierał jedno spośród ułożonych przez siebie zdań i prezentował je klasie (dokonując kolorowego rozbioru gramatycznego). Po takim wstępie przyszedł czas na wykreślankę.

bawmy się wiedzą

W tajemniczym kwadracie, wypełnionym literami, schowały się słowa. Trzeba było je odnaleźć i zaznaczyć odpowiednim kolorem. Ciekawe było to, że każdy uczeń mógł indywidualnie zdecydować, na jakim poziomie trudności wykona to zadanie (czy z podpowiedzią w postaci wypisanych słów do odnalezienia, czy też bez niej). Dla tych, którzy szybciej od pozostałych uporali się z zadaniem, przewidziałam dodatkowo układanie zdań z wykreślonymi słowami.

Na koniec kapusta (<tu> znajdziecie inne przykłady na jej wykorzystanie). Każde dziecko zapisało na małej kartce słowo (wybrane, byle by było jedną z omawianych części mowy). Karteczki zwinęliśmy w jedną, wielką kulkę. Uczniowie rzucali ja do siebie, zdejmując kolejne “liście” i odczytując wyrazy. Każdorazowo określali, co to za część mowy i przypominali, na jakie pytania odpowiada.

Po takiej porcji mam już mniej więcej obraz tego, co dzieciaki wiedzą, a nad czym trzeba jeszcze popracować. Dzięki różnorodnym typom ćwiczeń zyskałam dodatkowo wiedzę o tym, jak sprawnie poruszają się w różnych materiach (nie tylko związanych z wiedza, ale również innych, np. organizacji własnej pracy). Z mojego punktu widzenia to więcej, niż powiedziałby mi nawet najdokładniejszy test. Zgodzicie się?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.