Bywają takie momenty w życiu, gdy odczuwamy ogromną dumę i wzruszenie. Czasami chwile te trafiają się w szkole, czasami poza nią. Może się też zdarzyć, że dzięki nim pojawia się refleksja…
W ostatnich dniach moje osobiste, młodsze dziecko, czyli sześcioletnia Panienka, wpadła w szał pisarski. Któregoś dnia siadła i stworzyła opis syrenki (wcześniej ją narysowała). A to dopiero początek 😉
po co nam szkoła?
Przyznam szczerze, że zaskoczyła mnie działalność latorośli. Tekst z uwagą odczytałam, pochwaliłam i myślałam, że na tym przygoda się zakończy. W jakimż błędzie byłam, to wiem tylko ja. Okazało się bowiem, że córka nabrała chęci i powołała do życia swoich pierwszych bohaterów literackich: lisa Stefana, wiewiórkę Lusię, srokę Agatę oraz jeża Lucka.
Zastanawiacie się, czy dobrze przeczytaliście ostatnie zdanie? Uwierzcie mi, dobrze! Dziewczynka opisała dwie przygody leśnych przyjaciół i wciąż ma ochotę na więcej. Do tego mapa lasu, portrety zwierząt i ilustracja tytułowa. Mało? Jak dla mnie: bardzo dużo!
Dlaczego dzielę się tym z Wami? Przede wszystkim dlatego, że postawa mojej córki uświadamia mi, jak bardzo współczesnej szkole potrzeba nowego podejścia. Po co nam podział na zespoły wiekowe? Czy nie lepszym byłoby dobieranie dzieci zgodnie z potrzebami i umiejętnościami?
A co z naturalną ciekawością świata? Czy jesteśmy gotowi podążać za młodym człowiekiem, nawet jeśli zaburza to nasz ustalony harmonogram? Czy nie warto pozwolić dziecku na odkrywanie tego, co je aktualnie fascynuje? Przecież, gdybyśmy nie pochylili się nad pierwszym tekstem Panienki, być może nigdy nie powstałyby kolejne.
osiem kroków do lepszej edukacji?
W dniach, gdy ważą się losy przyszłej edukacji, warto dokładnie rozważyć postulaty, wskazujące elementy przyszłej zmiany. Co budzi nasz sprzeciw? Na czym szczególnie nam zależy? Gdyby ode mnie zależało kierunek rozwoju, optowałabym za:
- zwiększeniem udziału pracy projektowej (z tym, że byłoby idealnie, gdyby jedno zagadnienie mogło być opracowywane na wielu przedmiotach, pokazując praktyczny wymiar wiedzy);
- uwspółcześnieniem i odchudzeniem podstawy programowej (czy nie warto skoncentrować się na tym, co jest faktycznie istotne, zamiast udowadniać, że liczba molowa jest najistotniejszym zagadnienie we wszechświecie- bez urazy drodzy chemicy);
- okazaniem nauczycielom większego zaufania (czy naprawdę każdy krok muszą opisywać w kolejnych tomach pism, nie oszukujmy się, przecież i tak nikt tego nie czyta);
- wieloaspektowym wsparciem w pracy ze strony specjalistów (nie tylko nasi uczniowie nie radzą sobie z otaczającą ich rzeczywistością, my też chcielibyśmy móc liczyć na fachową pomoc);
- usamodzielnieniem uczniów (choć to wynika z punktu pierwszego: kiedy pozwalamy na realizację projektów, automatycznie oddajemy odpowiedzialność za efekty pracy w ręce młodych ludzi);
- nastawieniem procesu na informację zwrotną (oceny same w sobie niczego nie wnoszą, na dobrą sprawę mogłoby ich nie być, ważniejsze by przekazać uczniom, co już potrafią, a na co powinni jeszcze zwrócić uwagę);
- odejściem od klas dobieranych wiekiem na rzecz zespołów uwzględniających bieżące potrzeby i umiejętności młodych ludzi (kto powiedział, że sześciolatek nie może samodzielnie napisać bajki? a to tylko jeden, prosty przykład).
Wiem, że przywołane przeze mnie punkty to tylko czubek góry lodowej. Pod tymi hasłami kryje się jeszcze wiele, wiele innych. Choćby lista lektur, co do aktualności której mam spore wątpliwości (przy całym szacunku dla klasyki literatury).
Mam też świadomość, że prawdopodobnie każdy z nas, nauczycieli, ma własną listę postulatów (z podwyżką wynagrodzenia w tle). Jak bardzo bliskie moich są Wasze? Co warto byłoby dodać do przedstawionych punktów?