Taką podróżną wersję “Kiki ricky” właśnie posiadamy. Jakiś czas temu nabyliśmy ją okazyjnie, nie znając wcale tradycyjnego odpowiednika (przeczytacie o nim choćby <tu>). Panicz niemal zapiał z zachwytu, kiedy poznał zasady i zmierzył się pierwszy raz z rodzicami (spektakularnie ich ogrywając).
Co tak zafascynowało syna? Możliwość strącania pionków pozostałych graczy 🙂 Plansza “kurek” przypomina kształtem piramidę ułożoną z kostek słomy (w wersji mini- jedną ze ścian). Gracze wspinają się po słomie, przemieszczając o wskazaną przez kostkę liczbę oczek. Celem jest dojście na szczyt.
Może się jednak zdarzyć, że kostka, zamiast oczek, pokaże wizerunek koguta. Wtedy do uczestnik rozgrywki decyduje, czy przenosi swój pionek o jedno pole do przodu, czy korzystając z kulki- jaja, spróbuje wyeliminować pozostałych graczy (z tej opcji dzieci najchętniej korzystają ).
Po dziś dzień nie skusiliśmy się na pełną wersję “Kiki ricky”. Uznaliśmy, że póki co, przy Panience, której szybko wyczerpuje się cierpliwość, mała plansza wystarczy (co nie oznacza, że w przyszłości nie pokusimy się o większą). Oprócz tego bowiem, że dzięki kostce utrwalamy liczby, dzieciaki mają szansę poćwiczyć myślenie strategiczne. Poza tym, emocje wywołane rozgrywką- bezcenne. Tak jak wspólnie spędzony czas.
Wpis z cyklu promującego rodzinne rozgrywki przy stole 🙂
<szczegóły projektu znajdziecie tu> |