Trudy wolontariatu

źródło: opiekun.kalisz.pl
Od kilku lat (czwarty bodaj się zaczyna), wraz z dzieciakami ze szkoły odwiedzam Dom Małego Dziecka ( na potrzeby tego bloga nazwałam go Tęczowym, a więcej na jego temat przeczytacie <tu> ). Zajęcia odbywają się dosyć regularnie, oczywiście w ramach wolontariatu. Co robimy w Tęczowym? Najczęściej po prostu jesteśmy. Budujemy z klocków, bawimy się lalkami albo samochodami, czytamy książeczki. Niczego więcej nie trzeba.
Zalety takich zajęć mogłabym wymieniać do jutra. Każdy z Was przyzna, że to bardzo pięknie poświęcać swój czas tym, którzy go potrzebują. Podopieczni z Tęczowego odwdzięczają się szerokimi uśmiechami, a moje szkolne kotki odbierają lekcję życia. Walor społeczny całej akcji- nie do przecenienia. Zwykle opuszczamy tęczowe maluszki w zadumie, ale z uśmiechem na ustach i poczuciem dobrze wykonanego zadania.
Czasem jednak zdarzają się takie wizyty, po których mamy łzy w oczach (a przynajmniej ja mam). Wydawać by się mogło, że po tylu latach współpracy przywykłam do trudu rozstań i wiem, że nie mogę zabrać maluszków ze sobą i zapewnić im szczęśliwych, kochających domów. Oczywiście, wszystko to wiem, ale… Bywają takie dni, kiedy malce płaczą bardziej niż zwykle przy pożegnaniu. Kiedy nie wiedzą jeszcze, że “ciocie” I “wujkowie” pójdą za chwilę, a oni zostaną znów z tęczowymi opiekunami, których nie mają przecież na wyłączność (przy całym szacunku dla ogromu pracy, który wkładają w wychowanie podopiecznych, nie są w stanie przytulać, gilgotać i czytać tyle, ile potrzebują maluchy). W takie dni podziwiam moich uczniów jeszcze bardziej. Bo wiem, że ci młodzi ludzie też widzą łzy i rozpacz, a mimo tego chcą przyjść znów i znów. I wiedzą, że to, co robią jest ważne i potrzebne. Nie wiem, czy będąc w ich wieku, znalazłabym w sobie taka siłę. Trzeba przy tym wziąć pod uwagę, że kiedy zaczynaliśmy współpracę z Tęczowym Domem zupełnie mały maluszków było mało (może czworo w grupie), a teraz niemal wszystkie są maleńkie (w naszym oddziale najmniejsze miało dziesięć miesięcy, najstarsze- trzy lata, ale najwięcej było dwulatków). A to stanowi dodatkową trudność. Po pierwsze nie każdy ma predyspozycje do przebywania z maleństwami, które nie potrafią określić swoich potrzeb. Po drugie wzrasta poczucie tragizmu sytuacji. Takie są jednak realia, czy nam się to podoba, czy nie. 
Jeśli Wy macie w sobie dość siły i możliwości, aby podjąć działalność jako wolontariusze- gorąco Was do tego namawiam. Bo czasem warto podjąć trud, aby stać się lepszym człowiekiem. A jeśli wiecie, że nie dacie rady pójść do dzieciaków, zorganizujcie jakąś zbiórkę darów na ich rzecz. Idą Święta, to dobry moment na działanie. Jak każdy inny.

wasz belfer

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.